Jan Drożdż
Jeśli tak szczerze zapytacie mnie, kim jestem, a ja będę miał chwilę szczerości, nic Wam nie powiem. Ufam, że wy zachowacie się podobnie: jeśli ktoś zada Wam kiedyś takie niestosowne pytanie, wymownie zamilkniecie. I nie chodzi tu o budowanie pewnego nastroju, z pogranicza jawy i snu, choć podzielam zdanie Antoine’a de Saint-Exupéry’ego, że: „W tajemnicy każdego człowieka istnieje wewnętrzny krajobraz: z nietkniętymi równinami, z wąwozami milczenia, z niedostępnymi górami, z ukrytymi ogrodami.”.
Kiedy dowiem się, kim jestem, i kim są przynajmniej niektórzy z Was, najpewniej zakończę swoją literacką przygodę. W swojej twórczości, oprócz radości kreacji, poszukuję czegoś trwałego, niezmiennego, jakieś prawdy o Was i o sobie. Kiedy nazbieram wystarczająco dużo materiału – odłamków słów, gestów i spojrzeń z chwil, w których nie kłamaliśmy albo żyliśmy świadomie – zamknę stronnice ostatniej powieści. Prędko to nie nastąpi, myślę, że najwcześniej w chwili rozstania, i nie pytajcie mnie z czym ani z kim. O to już na pewno nie wypada pytać, ja Wam nie zadaję takiego pytania.
Mamy zatem wiele czasu przed sobą i dla siebie. Niektórych spośród Was już znam, a najpewniej tylko tak mi się wydaje. Innych dopiero poznam, nie wiem, co przyniosą mi te spotkania. Z większością pewnie nie zdążę wypić kawy albo wybrać się na spacer do parku. Czasu mamy co prawda wiele, ale jest on ograniczony, poza tym nie wszyscy lubią kawę i spacery. Nie znaczy to wcale że nie zamienimy ze sobą słów. Mój literacki autorytet, Jorge Louis Borges, pokusił się o stwierdzenie, że czytelnik obcujący z utworem literackim tworzy w wyobraźni własną powieść. Uważam podobnie, a nawet posunę się jeszcze dalej. Kreacja i lektura utworu literackiego to chwila spotkania autora i czytelnika, współtworzenie bohaterów, światów i zdarzeń, wreszcie wzajemny dialog przebiegający w czasie nielinearnym, a nawet poza czasem. Nie jest to moja koncepcja, raczej obserwacja z perspektywy autora i czytelnika. Odnoszę wrażenie, że nie poznałbym wspomnianego Borgesa bardziej niż na kartach jego opowiadań, gdyby dane mi było spędzić z nim wieczór w kawiarni. I pewnie też jego „Fikcje” przybrały w mojej wyobraźni kształt odmienny od kreacji innych czytelników. Czyż literatura to nie ogród o rozwidlających się ścieżkach?
Oszczędzę Wam zatem tyrady o swoim pochodzeniu, czasie powstania i liczbie przedruków, nie zdradzę, jaki pasjonujący sport uprawiam, gdzie otrzymałem staranną i zarazem bezużyteczną edukację, ani jaką profesją zarabiam na życie. Skądinąd to bardzo ważne informacje, ale mi jakoś wydają się mało istotne. Zdradzę jedynie, że poezja i proza dość wcześnie zaczęły mi mieszać w głowie, a dzieła zniszczenia realizmu dopełniły we mnie zbójeckie książki romantyczne. A jeśli już coś miałbym Wam doradzić, to zapisywanie snów. Notujcie swoje sny, bo kto wie, co dzięki nim Was czeka. Mnie czekała literacka pasja, gdy pewnej lipcowej nocy ujrzałem coś niezwykłego. Z sennej mary utkałem fabułę Nieskończonej Przestrzeni Snu, sny opowiedziały mi historię Pól Księżycowych, wreszcie nocy wydarłem niepokój i piękno Kanais.